sobota

Na dachach Paryża

Jest pewne miejsce, do którego wspomnieniami często powracam…..

Mimo upływu czasu, dobrze pamiętam maleńki, ponury pokoik na poddaszu, w którym mieściło się jedynie łóżko. Pamiętam również wzór poobdzieranej tapety, ozdabiającej ściany, jej wyblakłe kwiaty przypominały stary zaczarowany ogród. Nawet zapach tego pomieszczenia pozostawił trwałe ślady w zakamarkach mej pamięci. Była to mieszanina stęchlizny i dymu z pobliskich kominów.
Nie lubiłam chłodnych zimowych dni spędzanych na poddaszu, bo budziłam się zawsze zmarznięta, nie lubiłam również  upalnych, letnich wieczorów, bo musiałam długo czekać na sen. Gdy powracałam  do „mojego świata”,  czułam się smutna i przygnębiona. Wolałam przesiadywać w parku lub spacerować godzinami po mieście.
Moja rodzina  i znajomi myśleli, że mieszkam w raju i że wygrałam los na loterii. Dla nich wyjazd z komunistycznej Polski do Paryża był marzeniem i nadzieją na lepsze życie. Pisałam więc listy, w których upiększałam rzeczywistość i pomijałam informacje o braku pracy i pieniędzy,  o słabej znajomości francuskiego, o moim nędznym pokoiku i o tym, że w chwilach słabości marzyłam o powrocie do Polski.
Mimo wielu przeciwności losu, udało mi się przeżyć pierwszy rok, często  „o chlebie i wodzie”, ale przetrwałam. Każdego wieczoru wyobrażałam sobie, że kolejny dzień będzie lepszy i piękniejszy.

W końcu zaszła długo oczekiwana zmiana.
Pewnej  deszczowej nocy, zobaczyłam za oknem dziwną postać, która z uwagą patrzyła na mnie….. W pierwszej chwili myślałam, że to sen…., ale gdy spojrzałam ponownie, nadal hipnotyzowały mnie duże, zielone oczy.  


Za zaparowaną szybą stał kot, wyglądał jak przemoknięty nędznik. Wpuściłam go więc do środka, wytarłam i poczęstowałam mlekiem. A on podziękował za kolacje swoim pięknym mruczeniem.  Odwiedzał mnie każdego wieczoru, czasami zostawał na noc, ale rano zawsze znikał.  Postanowiłam  prześledzić kocie ścieżki, by sprawdzić dokąd się wymyka.  Wyszłam przez okno na dach i powędrowałam za nowym znajomym. Szliśmy kawałek razem, a potem on się zatrzymał i usiadł, ja zrobiłam to samo i wtedy……….. 
Odkryłam coś niezwykłego, coś co zauroczyło mnie całkowicie. Był to przepiękny widok na dachy Paryża. Widziałam całe miasto, ludzi, ulice, drzewa, parki, sąsiednie kamienice, a także okna innych małych pokoików na poddaszu. 


Byłam tak zafascynowana tym co zobaczyłam, że zapomniałam o kocie, który znowu gdzieś zniknął. Długo tam siedziałam. Choć było mi chłodno, nie chciałam wracać do mojego ponurego pokoiku, wolałam przestrzeń i piękny krajobraz. Czułam się jak ptak szybujący nad wielkim miastem. Wróciłam dopiero, jak zmrok zaczął zapadać.

Minęły kolejne dni uprzyjemniane uczestnictwem  w kocich wyprawach. Za każdym razem szliśmy co raz dalej. Właśnie przechodziliśmy na kolejny punkt widokowy, gdy nagle zobaczyłam, że ktoś podobnie jak ja, jest amatorem zwiedzania dachów Paryża.  Niedaleko komina siedział mężczyzna otulony w koc. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu kot podbiegł do nieznajomego i serdecznie się z nim przywitał. Potem spojrzał się na mnie swoimi zielonymi oczami, w których zobaczyłam zaproszenie. Podeszłam więc bliżej. Mężczyzna jednak nie zwracał na mnie uwagi, był zapatrzony w odległy horyzont. Usiadłam obok i tak we trójkę w ciszy podziwialiśmy zachód słońca.  


Gdy już podniebny spektakl dobiegł końca, wróciłam na swoje poddasze.
Mimo zmęczenia nie mogłam zasnąć, zastanawiałam się kim jest mężczyzna, gdzie mieszka, czy jest właścicielem kota, dlaczego milczy, czy często spaceruje po dachach?
Dopiero późną nocą, gdy wygrało zmęczenie i oczy same zaczęły się zamykać, w oknie pojawił się kot. Zjadł mleko, przytulił się….., zasnęliśmy.  

Podczas naszej kolejnej, dachowej wyprawy spotkaliśmy nieznajomego,  siedział przy kominie, otulony kocem, wyglądał tak jakby nie ruszał się od paru dni, nadal patrzył na horyzont. Znowu siedzieliśmy w ciszy parę godzin, a ja czułam się wspaniale, już nie chciałam zadawać żadnych pytań, cieszyłam się, że jestem z nowymi przyjaciółmi.
Spotykaliśmy się wielokrotnie, zawsze bez słów, zawsze zapatrzeni w przestrzeń……


Lecz pewnego dnia, kot odwiedził mnie o nietypowej porze, był niespokojny, miauczał, nie chciał jeść, wskakiwał na parapet…. Pomyślałam, że coś się wydarzyło, wyszłam za nim na dach. Zaprowadził mnie do okna na poddaszu, niedaleko komina, przy którym przesiadywaliśmy przez ostatnie dni.
Zajrzałam do środka.
W małym pokoiku, podobnym do mojego, na łóżku leżał znajomy z dachu. Leżał i nie ruszał się, byłam gotowa na najgorsze. Weszłam przez okno do środka. Wezwałam pogotowie. Znajomego zabrano do szpitala. Przez dwa tygodnie, codziennie wędrowałam z kotem pod okno na poddaszu, żeby sprawdzić czy wrócił potem siadaliśmy przy kominie i czekaliśmy na przyjaciela.

Pewnego dnia, z samego rana, obudziło mnie skrobanie w szybę, za oknem stał kot ze znajomym z dachu. Mężczyzna był uśmiechnięty, w ręku trzymał kwiaty i butelkę wina……….
Minęło jeszcze wiele dni za nim zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że mój nowy przyjaciel to Andrej, rosyjski emigrant, który podobnie jak ja, wyruszył do Francji w poszukiwaniu lepszej przyszłości, a kota poznał, pewnego deszczowego dnia…