pod lasem, blisko.
Czyjś mały azyl,
duszy schronisko.
Tam czeka strachem,
dziewczyna cierpiąca.
Wśród czułej rodziny,
za kimś tęskniąca.
W stronę drzwi, bólem
jej wzrok, zwrócony.
Jakby czekając
na widok wymodlony.
Przy drzwiach stoi,
Anioł, o siwej skroni.
Pancerz rdzą pokryty,
i brak już mu broni.
Skrzydła złożone,
życiem złamane.
Stoi by wykonać
ostatnie zadanie.
Chce powstrzymać,
choć na chwilę.
Tę co przyszła,
po ostatnią daninę.
Anioł z dziewczyną,
wzrok skrzyżowali.
Jakby się wzajem
bali, choć już znali.
Przed tą daniną,
nikt uciec nie zdoła.
Dziś wzrok ich łzami
o pomoc woła.
O chwilę zwłoki,
pełną czułości.
Może ostatnim już,
pulsem radości.
By spleść warkocz
rodzinnej więzi.
Nim czas ich zwolni,
z ziemskiej uwięzi.
Nim znów się spotkają,
w nienazwanej dali.
Sobie potrzebni,
Wczorajsi niechciani...
(Irracja)