***
Wychowałam się w dużym mieście, wśród ruchliwych ulic, betonu i nieustającego pośpiechu, z daleka od przyrody i świeżego powietrza. Na co dzień była : szkoła, zajęcia dodatkowe, zabawy na podwórku – głównie na trzepaku, potem odrabianie lekcji, spanie i znowu kolejny, podobny dzień……
Miejskie życie nadal toczyło by się podobnym rytmem, gdyby nie jedno popołudnie, jedno spotkanie i jedno wstrząsające doświadczenie.
Wracałam po lekcjach do domu i właśnie miałam wejść do windy, gdy zobaczyłam wciśniętego w kąt przerażonego kota. Stękał, miauczał, wył….. chciałam pogłaskać go, ale bałam się. Nie miałam nigdy zwierzaka w domu i nie wiedziałam jak zareagować…… myślałam, że może jest chory lub głodny. Gdy bliżej podchodziłam, wciskał się co raz bardziej w ścianę. Już miałam iść po dozorczynię, ale sytuacja gwałtownie zmieniła się….. kot zaczął jeszcze głośniej wyć i cały się naprężył, myślałam, że umiera……..
Okazało się jednak, że to nie śmierć była przyczyną dziwnego zachowania, tylko narodziny nowego życia. Na brudnym dywaniku widy, w piętnastopiętrowym bloku, przyszło na świat maleńkie kociątko. Było całe we krwi, cichutko popiskiwało. Jego mama starannie wylizała malca.
Byłam tak zafascynowana tym, co widziałam, że nie zauważyłam mieszkańców, którzy stali za moimi plecami i podobnie jak ja, patrzyli. Nagle odezwał się jakiś jegomość, oburzony całym wydarzeniem, zażądał natychmiastowego usunięcia kotów z windy, bo nie ma zamiaru wchodzić po schodach. Zaczął się przepychać i już chciał wyciągać kotkę za sierść, kiedy ona znowu zaczęła strasznie wyć i naprężać się……, facet przeraził się i stwierdził, że to na pewno wścieklizna i że idzie po policje. Poszedł…… zostałam sama, bo inni mieszkańcy też odeszli.
Po chwili, urodziło się kolejne kociątko……., a potem następne….., w ciągu najbliższej godziny w windzie było już sześć maleństw, którymi zajmowała się zatroskana mama.
Niestety zjawiła się policja i nerwowy pokrzykujący jegomość, na widok którego zobaczyłam strach w oczach kociej mamy, zaczęła nerwowo chodzić i zasłaniać dzieci swoim ciałem.
To było straszne, im głośniejsze były krzyki, tym kot stał się bardziej nerwowy, sapał i warczał…………., a ja…… rozpłakałam się i powiedziałam, że kotów nie oddam, że tak nie można, że trzeba delikatniej.
Zaczęła się przepychanka, jegomość kontra dwunastoletnie dziecko. Na szczęście na ratunek przybyła sąsiadka, przyniosła pudełko, wyściełane kocykiem i picie dla kota. Przegoniła mężczyzn i z wielką troskliwością zapakowała kocią mamę i jej dzieci. Wtedy pomyślałam, że ta historia będzie miała dobre zakończenie……. stało się jednak inaczej.
Pani nie mogła wziąć kotów do domu i postawiła pudełko na korytarzu, na ósmym piętrze. Postanowiłam błagać rodziców o przyjęcie kociej rodziny……. niestety bezskutecznie. Cały wieczór dzwoniłam po koleżankach i szukałam rodziny zastępczej. W końcu znalazłam. Następnego dnia poszłam po koty. Z przerażeniem stwierdziłam, że w pudełku jest tylko jedno popiskujące maleństwo, nie było mamy, ani rodzeństwa!
Przeszukałam piętnaście pięter.
Na klatce schodowej, znalazłam porozrzucane ciała kociąt!
Nikt nie wiedział co się stało. Jedni mówili, że w nocy słyszeli przeraźliwe miauczenie, inni że widocznie matka sama pogubiła dzieci, usiłując znaleźć dla nich bezpieczne miejsce. Podobno ktoś widział zdenerwowaną kotkę biegającą wokół bloku…….
Na klatce schodowej, znalazłam porozrzucane ciała kociąt!
Nikt nie wiedział co się stało. Jedni mówili, że w nocy słyszeli przeraźliwe miauczenie, inni że widocznie matka sama pogubiła dzieci, usiłując znaleźć dla nich bezpieczne miejsce. Podobno ktoś widział zdenerwowaną kotkę biegającą wokół bloku…….
Nigdy więcej nie spotkałam kociej mamy, ale wyobrażałam sobie jej ból po stracie dzieci i przerażenie.
Tylko dla jednego kociego maleństwa los stał się łaskawy, trafiło w dobre, troskliwe ręce i wyrosło na pięknego kota.
Po tym smutnym wydarzeniu postanowiłam porzucić zabawy na podwórku blokowiska na rzecz koni. Przez dziesięć kolejnych lat pracowałam i jeździłam w podwarszawskim klubie jeździeckim, którego właścicielka zajmowała się adopcją braci mniejszych. Było tam mnóstwo kotów, owiec, myszy…… i innych zwierzaków.
A w moim domu, zamieszkał pies - znajda, który przez wiele lat był moim przyjacielem .