czwartek

Przerębel

Zima tej jesieni przyszła zupełnie niespodziewanie. Nastały takie mrozy, że w ciągu paru dni jezioro pokryło się grubą warstwą lodu. Na dachach i na podwórkach zamieszkał, chyba już na stałe, biały szron, a z gałęzi i rynien zwisały przezroczyste sople. Śniegu było niewiele, ale za to silny wiatr wył z wielką uciechą i porywał do szaleńczego tańca śmieci z całej okolicy. 


Zimne podmuchy przedostawały się przez cienkie i nieocieplone ściany budy Azora i mimo ciepłego futra zwierzak trząsł się jak galareta. Nie pomagało zwijanie się w kłębek, ani bieganie wokół budy. Tym bardziej, że wszelkie działanie psa ograniczał krótki łańcuch przymocowany do starej obroży.  Na dodatek miska była pusta, bo pan Azora, jak zwykle, zapomniał o jedzeniu. 


Pies, pełen desperacji, zaczął wyć, ale uparty wiatr zagłuszał jego skargę. Zwierzak po jakimś czasie zrozumiał, że sam musi sobie poradzić, bo inaczej zginie. Wyszedł z budy i z całej siły zaczął ciągnąć za łańcuch. Szarpał, gryzł i odpychał się łapami. Trochę krwi się polało, parę zębów wypadło, a mimo wysiłku i poświęcenia obroża co raz bardziej ściskała jego szyje. Pies jednak nie przestawał walczyć, bo przecież lepsza śmierć niż takie życie.


Gdy już myślał, że nie da rady, sparciała obroża pękła. Wyczerpany padł na ziemię i wydawało się, że już się nie ruszy, ale on ostatkiem sił powlókł się do stodoły i zakopał się w sianie, które okryło go jak ciepła kołdra. Nareszcie przestał się trząść, wylizał pokaleczone łapy i zasnął. 

Wyszedł ze swego legowiska dopiero wtedy, gdy głód stał się nie do zniesienia. Poczłapał do miski, ale ona nadal była pusta, a woda do picia zamarznięta. Poszedł więc pod drzwi domu i zaczął w nie drapać, ale nikt nie otwierał. Usiadł przy swojej budzie i ze smutkiem patrzył na uśpione snem zimowym podwórko. Minęła godzina, może dwie i mimo chłodu Azor czekał…... 

Niestety i tym razem musiał sam sobie poradzić. Przeszukał wszystkie mysie dziury, próbował dostać się do kurnika, rozgrzebał okoliczne śmieci….. Niestety niczego do jedzenia nie znalazł.
Nagle przed jego nosem mignął ogon kota, który zgrabnymi susami pobiegł w kierunku jeziora. Pies podążył jego śladem, bo lepszy kot w brzuchu niż śmierć głodowa. Szedł powoli, bo łapy mu krwawiły i każde stąpanie po twardej, zamarzniętej ziemi było bolesne. Mimo powolnego marszu doskonale wyczuwał zapach potencjalnej zdobyczy.
Gdy dotarł do jeziora zauważył, że kot podobnie jak on poluje, a jego celem są ryby.


Już miał rzucić się na futrzaka, ale w ostatniej chwili wyczuł zapach człowieka. Przyczaił się na brzegu i obserwował.
Na jeziorze, koło przerębla, siedział wędkarz. Niedaleko brzegu stał jego rower, przy którym ułożone były w rzędzie prawdziwe rybie okazy, jakby czekały, żeby je schrupać. 


Ślina pociekła Azorowi z pyska i już zapomniał o zamiarze pożarcia kota. Zaczął powoli czołgać się w kierunku jedzenia. Tak był pochłonięty myśleniem o rybim przysmaku, że nie zauważył skradającego się mruczka. Psa dzieliło dosłownie parę centymetrów od wymarzonej zdobyczy. Już miał zanurzyć zęby w soczystym mięsie, aż tu nagle zamieszanie się zrobiło, bo zwierzaki na tę samą rybę się rzuciły. Słychać było warczenie, skomlenie, prychanie i miauczenie……. 
Tak się towarzystwo pokłóciło, że aż zdenerwowany wędkarz postanowił interweniować i rybich złodziei przepędził. Jednak Azor daleko nie odszedł, schował się za zaśnieżoną łodzią i czekał. 


Gdy wędkarz odjechał, zrezygnowany pies przyczłapał do przerębla.  Wody się napił, aby w końcu parodniowe pragnienie zaspokoić. Potem usiadł na lodzie i w dziurę przerębla zaczął się wpatrywać, bo ryb w wodzie było tak dużo, że aż przyjemnie było o rybich przysmakach pomarzyć. 
Minęła kolejna mroźna noc i wczesnym rankiem, gdy po raz pierwszy od wielu dni słońce zaczęło ciepło przygrzewać, zapalony wędkarz wrócił do przerębla, ale to co tam zobaczył całkowicie go do wędkowania zniechęciło. 
Na śniegu leżał zamarznięty Azor, a z jego pyska wystawała nadgryziona ryba.