środa

Nie istniejąc


- Nie is­tniejesz… - cichy szept prze­toczył się po je­go języ­ku, by po chwi­li za­tonąć bezdźwięcznie w taf­li zim­ne­go lus­tra. – Nie is­tniejesz. – powtórzył pew­niej, jak­by sta­rając się uwie­rzyć we włas­ne kłam­stwo. Mil­czące zwier­ciadło od­bi­jało tyl­ko pus­te spoj­rze­nie, wy­lewające się smut­kiem z zam­glo­nych oczu. Zas­tygł w bez­ruchu.

***
Spoj­rzała na swoją przygnębioną twarz. Zmie­rzwione włosy opa­dały bezład­nie na jej różane nieg­dyś po­liczki. Pos­kle­jane i przetłuszczo­ne kos­my­ki zda­wały się błagać o krop­le wo­dy, wijąc się w stronę spie­rzchniętych, kar­mi­nowych ust.
Wróć do mnie… - dot­knęła fi­lig­ra­nową dłonią je­go ma­towej po­wie­rzchni, a gorący od­dech osiadł mgłą nieda­leko jej warg.

***
- Mieliśmy po pros­tu być. Na dłużej niż na zaw­sze… - nie przes­ta­wał błądzić wzro­kiem pośród or­na­mentów za­kurzo­nego lus­tra. – Myślałem, że mogę cię zat­rzy­mać… - skrył swo­je tęczówki pod ciemną kur­tyną rzęs. Jej cień mo­men­talnie za­wisł na krawędzi krzyw­dzących wspom­nień, stając mu przed ocza­mi. Znów ją miał. Znów tchnęła w je­go ser­ce is­kierkę człowie­czeństwa, przechadzając się po skórze płomienną pie­szczotą. Sub­telnie mus­kając ją ko­niu­szkiem języ­ka niewy­powie­dzianej tęskno­ty.
- Nie is­tniejesz! - za­cisnął po­wieki jeszcze moc­niej. Gdy­by je te­raz ot­worzył, wypłynąłby z nich niemy krzyk, wy­pełniający pus­tkę i ciszę, w ja­kiej próbo­wał się uk­ryć.

***
Po czar­nej stro­nie szkła stała ona. Prze­jechała opuszkiem pal­ca po za­paro­wanym frag­mencie szy­by, ma­lując niewiel­kie ser­duszko. – Niena­widzisz mnie… tam, w ich świecie, ale tu… co noc jes­teś mój. – Jej la­zuro­we oczy znów lśniły blas­kiem tam­tych chwil. De­lek­to­wała się ok­rucha­mi mi­nionych dni, sy­ciła dźwiękiem słów i przyk­ry­wała ni­mi swo­je zmarznięte ciało. Bała się czuć. Bała się zacząć od początku. Bała się słów, więc wy­powiadała je w mil­cze­niu.
- Chciałabym, żebyś się tu­taj po­jawił…

***
- Chciałbym, żebyś zniknęła… - prze­tarł zmęczo­ne oczy, gdy ob­darzo­ne skrzydłami myśli, znów próbo­wały do­sięgnąć jej sprag­nionych do­tyku warg. – Po pros­tu zacho­waj dys­tans i opuść mo­je sny. - Im da­lej ją od siebie od­su­wał, tym bar­dziej chciał, aby zna­lazła się obok. Sunęła z gracją przez kruchy bez­kres je­go nies­pełnionych marzeń, zos­ta­wiając po so­bie ma­leńkie śla­dy stóp. Oraz za­pach, który wy­mie­sza­ny z cząstka­mi tle­nu przy­pomi­nał mu smak najsłod­sze­go sza­leństwa.

 ***
- Czas nie zat­rzy­mał się wte­dy ra­zem z moim od­dechem… Chciałam mówić, ale nie mogłam. Nie pot­ra­fiłam. Czułam się jak dziec­ko, które jed­nym, od­ważniej­szym ruchem, może zburzyć ten za­mek z pias­ku. Te­raz żałuję i tęsknie… Nie pot­ra­fiłam cię kochać… - przyg­ryzła war­gi.

***
- Nie dałem ci praw­dzi­wego po­wodu, abyś zos­tała, choć pragnąłem mieć cię obok… – ich myśli znów łączyły się w pa­ry, jak stęsknieni kochan­ko­wie, szu­kający ciepła swych od­dechów. Błądząc po omac­ku, po­tykając się o nie­rzeczy­wis­tość włas­nych snów, roz­sy­panych perłami na przy­marzniętej ziemi. – Nig­dy nie pot­ra­fiłem mówić… Nie tak, byś zro­zumiała.

***
- Cza­sami chodziłam za tobą w myślach. Os­trożnie. Tak, aby nie wys­traszyć cię swoim zbyt głośnym od­dechem… Nie is­tniejesz… - wyszep­tała.

***
Od­wrócił się i poszedł w kierun­ku ok­na. Spoj­rzał na księżyc, który niczym upior­ny ga­leon, dry­fował po spiętrzo­nym oceanie chmur. Szum drzew, jak naj­de­likat­niej­sza bal­la­da, roz­rzu­cał pył dźwięków po oko­licy. Po­jedyn­cze krop­le deszczu uderzały mo­noton­nie o pa­rapet, wtórując roz­kołysa­nym gałęziom, ocierającym się o ma­syw­ne pnie.

***
Usiadła na łóżku, kładąc na ko­lanach swoją ced­rową gi­tarę. Tknęła opuszka­mi palców ny­lono­wych strun, poz­wa­lając popłynąć roz­kosznym dźwiękom. Ula­tywały gdzieś w przes­trzeń, do­tykając swy­mi nu­tami zim­nych ścian i roz­bi­jając się o szy­by w po­koju. Uwiel­biał, gdy grała. Uwiel­biał pat­rzeć, jak jej ala­bas­tro­we dłonie tańczą wzdłuż drew­niane­go pudła, szar­piąc i wpra­wiając w drżenie mil­czące do­tychczas stru­ny. Me­lodia koiła je­go ser­ce. Dziś grała jed­nak dla siebie. Dla swo­jej tęskno­ty. Dla niewy­powie­dziane­go ,,pięknie grasz, kocha­na.”.
- Nie wiem, jak umierają dźwięki… - na chwilę ucichło, a po po­liczku spłynęła jej kryształowa łza – ale wiem, jak można za­bić miłość…

***
Mężczyz­na wy­ciągnął z kie­sze­ni pa­piero­sa i za­palił go wpraw­nym ruchem, by już po chwi­li za­ciągnąć się ty­toniowym dy­mem. Fil­tr niemalże przyk­le­jał się do je­go spie­rzchniętych warg, gdy on, raz za ra­zem, wy­puszczał z płuc całą swoją tęsknotę i żal. Stał tam ze świado­mością, że jej już nie ma.
- Z da­leka kocha się moc­niej… - za­ciągnął się ko­lej­ny raz, poz­wa­lając, aby dym napływał do je­go oczu. Drażnił je i tyl­ko wzma­gał chęć do płaczu. Dziś nie wstydził się łez. Po­dob­no noc spi­ja naj­większą ludzką go­rycz, a ta za ok­nem wy­dawała się nadzwyczaj­nie piękna.

***
- Po­kochałbyś mnie jeszcze…? – za­pytała samą siebie.  - Już nig­dy, praw­da…? – od­po­wie­dział za nią pe­symizm. Skryła swoją twarz w ma­lut­kich dłoniach i zaczęła rzew­nie płakać. Tak bar­dzo bra­kowało jej je­go ciepła. Obec­ności, czułych słów, głosu… Wszys­tkiego.

***
- Mówi­liśmy, że nig­dy nie za­pom­ni­my. Nig­dy nie jest prze­cież wie­cznością… – uchy­lił lek­ko swo­je us­ta i głębo­ko wes­tchnął. – Is­tniejesz, a ja muszę się z tym po­godzić. Za­mie­szkałaś w ser­cu, z które­go nie można się tak po pros­tu wy­dos­tać – zam­knął oczy. – Jeszcze jes­teś pod ciężarem moich po­wiek… w ciem­ności. Pragnę, żebyś tam po­zos­tała. Nie budź mnie. Jes­tem tam, gdzie nie można nas roz­dzielić…
Przełknął ślinę, czer­wo­ny og­nik z je­go pa­piero­sa poszy­bował w dół, zni­kając w czer­ni no­cy.

***
- Nie odzys­kam cię żad­nym po­całun­kiem… - roz­pacz wręcz spływała z jej kar­mi­nowych ust. Opa­dała bez­wied­nie na język, a po­tem w dół, przyg­niata­na przez ka­mien­ne i ciężkie łzy. To był je­den z tych dźwięków, których człowiek niena­widzi z całego ser­ca. Dźwięk ut­ra­conej przeszłości. Serc i ludzi, których się wy­par­liśmy. Słów, których ba­liśmy się używać. Emoc­ji i uczuć, którym nie pot­ra­filiśmy się dać po­nieść…
- Głupia, już nig­dy nie będziesz je­go! – próbo­wała so­bie wmówić, oszu­kując dwa ser­ca.

***
I on, już nie będzie nig­dy Twój… Nie is­tniejesz… Nie w świecie, w którym się umiera. – wie­dział jed­nak, że nie poz­wo­li jej um­rzeć. Wie­dział, że to ko­lej­ne kłam­stwo, ja­kie prze­pad­nie w tej bez­kres­nej ciem­ności.


(Lacrimas)